Dlaczego duch open source jest ważniejszy niż sama licencja

Dlaczego duch open source jest ważniejszy niż sama licencja

Brak realnej niezależności w projektach open source wywołuje obawy dotyczące ich długoterminowej przyszłości. Wiele firm zaczynało jako zwolennicy otwartego oprogramowania, ale w późniejszym czasie zmieniało licencje, by chronić swoje interesy biznesowe. Taką sytuację można było zaobserwować wielokrotnie na rynku.

Trudno jest ustalić dokładne kryteria dla poziomu zaangażowania społeczności w rozwój danego projektu. Dlatego na poziomie prawnym i praktycznym najbardziej sensownym podejściem jest ograniczenie definicji open source do kwestii licencyjnych.

W teorii Android to jeden z najbardziej otwartych systemów. Google niejednokrotnie powoływało się na to przy odpieraniu zarzutów o praktyki monopolistyczne. Wskazuje na przykład na to, że Amazon wykorzystał kod Androida do stworzenia własnego systemu na potrzeby serii urządzeń Fire. Jednak historia Androida nie jest tak przejrzysta, jak mogłoby się wydawać – Google zawierało umowy z producentami sprzętu, które zakazywały im korzystania ze zmodyfikowanych wersji systemu, co ograniczało swobodę deweloperów.

Standardy wprowadzane przez OSI, takie jak Open Source Definition czy nowa definicja open source AI, pozwalają na klarowne określenie, co rzeczywiście jest otwartym oprogramowaniem. Jednak wokół tematu open source niezmiennie toczy się wiele debat, a rynek sztucznej inteligencji prawdopodobnie jeszcze bardziej je zaostrzy. Pozostaje kluczowe pytanie: czy firmy będą szanować zasady open source, czy nadal próbować dostosować je do własnych potrzeb?

Emily Omier, konsultantka ds. open source, zauważyła, że zamieszanie wokół definicji open source świadczy o jego wartości. Jeśli firmy próbują reinterpretować pojęcie „otwartości”, to znaczy, że uznają jego znaczenie i wpływ. Może to jednak mieć również związek z regulacjami, takimi jak unijny AI Act, który przewiduje wyjątki dla darmowego i otwartego oprogramowania AI. Zdaniem Villii to jeden z powodów, dla których niektóre firmy próbują na nowo zdefiniować pojęcie open source.

Podobne kontrowersje budzi Meta i jej modele językowe Llama – firma chwali się ich otwartością, ale w rzeczywistości nakłada różnego rodzaju ograniczenia komercyjne. Wielu ekspertów podważa więc ich rzeczywistą zgodność z ideą open source.

Podobne wątpliwości wyraził Dotan Horovits, ekspert ds. open source związany z Cloud Native Computing Foundation. Zasugerował on, że niektóre „otwarte” projekty mogą tak naprawdę służyć jedynie interesom jednej firmy, co przeczy idei open source. Zastanawiał się nawet, czy termin „open source kontrolowane przez jednego producenta” nie jest sprzecznością samą w sobie.

Stefano Maffulli, dyrektor wykonawczy OSI, podkreślił, że choć wiele organizacji promuje otwartą społeczność i transparentność, to są to kwestie filozoficzne. Najważniejsze jest posiadanie obiektywnych kryteriów, które można łatwo ocenić – a takie podejście zapewnia właśnie licencjonowanie.

Wpływ sztucznej inteligencji

Dla wielu osób open source to nie tylko kwestia licencyjna, ale przede wszystkim kultura oparta na przejrzystości i wolności modyfikacji. Dobrym przykładem jest Android. Każdy zna wersję Androida kontrolowaną przez Google, dostępną na telefonach i tabletach z mnóstwem aplikacji i usług giganta. Jednak podstawą tego systemu jest Android Open Source Project (AOSP), czyli jego otwarto-źródłowa wersja, udostępniona pod licencją Apache 2.0. Każdy może pobrać kod, modyfikować go i dostosować do własnych potrzeb.

Choć istnieją argumenty za uwzględnieniem także „ducha” open source w ocenie projektów, to najważniejsze jest jasne określenie zasad poprzez licencję. To ona powinna być głównym wyznacznikiem, gdyż pozwala na obiektywne i jednoznaczne określenie statusu oprogramowania.

Debaty dotyczące tego, co jest, a co nie jest „open source”, często kończą się odwołaniem do Open Source Initiative (OSI). To organizacja, która określa, czy licencja spełnia oficjalną definicję open source, a tym samym, czy dany projekt można uznać za otwarte oprogramowanie.

Problem ten podkreślił Luis Villa, ekspert ds. oprogramowania open source, podczas konferencji State of Open Con25 w Londynie. Podkreślił on, że choć pod względem licencyjnym Android jest w pełni „otwarty”, to rzeczywiste uczestnictwo w rozwoju systemu jest bardzo trudne. Społeczność nie ma większego wpływu na jego przyszłość, a deklarowana otwartość staje się w praktyce jedynie iluzją.

Jasne kryteria

Przykładem może być chiński projekt DeepSeek, którego modele AI zostały wydane na licencji MIT, co pod względem prawnym klasyfikuje je jako open source. Mimo to brakuje przejrzystości w zakresie procesu trenowania tych modeli i dostępności danych wejściowych. To skłoniło badaczy z Hugging Face do stworzenia jeszcze bardziej otwartej wersji systemu, dążącej do zwiększonej transparentności.

Debaty dotyczące open source stają się jeszcze bardziej gorące w kontekście rozwoju sztucznej inteligencji. Open source w sektorze AI zyskało ogromną popularność, ale nadal istnieją liczne niejasności dotyczące rzeczywistego poziomu otwartości niektórych projektów.

Według Petera Zaitseva, założyciela firmy Percona, zajmującej się bazami danych open source, kluczowym problemem jest brak odpowiednich zasad zarządzania projektami. Jeśli jedno przedsiębiorstwo ma pełną kontrolę nad kodem, może w dowolnym momencie zmienić licencję i ograniczyć dostępność projektu.

Jednak sprawa komplikuje się, kiedy zagłębiamy się w szczegóły prawne i ideologiczne. Samo posiadanie odpowiedniej licencji nie zawsze oznacza, że projekt rzeczywiście realizuje ducha open source. Pojawia się wiele pytań: czy firma stojąca za danym oprogramowaniem nie ogranicza jego dostępu, ukrywając kluczowe funkcjonalności za paywallem? Jak przejrzysty jest proces rozwoju tego oprogramowania? Na ile społeczność faktycznie ma wpływ na rozwój projektu?